Blog chwilowo zawieszony. Doczeka się jednak ukończenia.

niedziela, 3 sierpnia 2014

Przymknąłem mimowolnie powieki, a moja głowa zaczęła się z lekka kiwać. Wreszcie bezwładnie opadłem w przód, uderzając czołem o blat biurka. Natychmiast się rozbudziłem i podskoczyłem jak oparzony.  Głowa mnie boli (po takim czymś, to nie powinienem się chyba dziwić?). Ech, skoro już zasypiam na stojąco, to może najwyższa pora faktycznie pójść spać? Masując obolałe miejsce i ziewając przeciągle wstałem z krzesła. Było grubo po czwartej, a ja nadal zalegałem przed laptopem z kubkiem dawno wystudzonej kawy obok. Zapewne była już całkiem zimna i nie nadawała się do spożycia. Wokoło walały się papiery od przeróżnych rzeczy. Batoniki, chipsy, to, siamto.  Mógłbym tu wreszcie posprzątać. Mógłbym, ale tego nie zrobię. Zwyczajnie mi się nie chce. W momencie, w którym miałem już wyjść z pokoju rozległ się grzmot, a pokój wypełnił się na chwilę białym światłem pioruna. Skrzywiłem się lekko, będąc  zaskoczonym.  Ładnie to tak straszyć ludzi, zła pogodo? Rozmasowałem powieki i poszedłem się umyć. Byłem już tak rozkojarzony, że do wanny wszedłem w koszuli. Siedzenie do późna mi chyba nie służy. Zdenerwowany zdjąłem mokry materiał i zwinąłem go w kulkę, po czym rzuciłem gdzieś do góry misek stojących przy wannie. Szybko się umyłem (gdybym nie był tak zmęczony posiedziałbym dłużej, płyn pachniał tak niebiańsko), byle jak założyłem piżamę, której rolę pełnił t-shirt i bokserki z kucykami pony, po czym poszedłem spać. Po drodze zahaczając oczywiście o jakieś otwarte drzwi, na których pięknie rozpłaszczył się mój nos. Wiecie co? To się nazywa mieć pecha życiowego.  Zakryłem nos dłonią i poszedłem do siebie. Z biurka wziąłem chusteczki, które odpakowałem lewą ręką i przyłożyłem sobie jedną do nosa. Jak tak dalej pójdzie, to obudzę cały dom. Albo umrę przy upadku ze schodów chociażby. Sch… jak boli. Z oczu popłynęło mi parę łez, które szybko otarłem. Dobrze, że sobie niczego w tym nosie nie połamałem.  Trza jeszcze tą rękę umyć, bo wygląda jakbym kogoś zamordował, tyle tej cholernej krwi naleciało (i to w tak krótkim czasie!). Więc znów powtórzyłem drogę do łazienki, tym razem jednak macając wszystko po drodze, ażeby znowu czegoś głupiego nie odwalić. Jedną dłonią nadal trzymałem chusteczkę przy nosie, a drugą jakoś odkręciłem wodę i obmyłem ją z krwi. Nawet nie fatygując się o wytarcie jej wróciłem do pomieszczenia. Rzuciłem się na łóżko wycieńczony. Krew przestała już lecieć. Cisnąłem brudną chustkę gdzieś za siebie, rano się sprzątnie. Przymknąłem powieki i starając się wyciszyć powoli zasypiałem. Już nic mi na szczęście nie przeszkodziło. Mogłem spokojnie oddać się w objęcia Morfeusza
                                                                ☜(⌒▽⌒)☞
Nariko po niedługim czasie wrócił do szkoły. I już wszystko było jak gdyby nigdy nic. Stary, rozchichotany klasowy głąb. Pozaliczał zaległe testy, kartkówki, bóg jeden wie, co jeszcze tam musiał. Znowu prezentował się wszystkim jako wesoły chłopaczek bez zmartwień. Cholernie mnie to irytowało. Udawanie, że nic się nie stało, kiedy naprawdę ma jakiś problem. Ciekawe, czy kiedyś obrał już podobną taktykę, pfe. Od poranka po popołudniowe rozstania wiecznie się uśmiecha i zmyślnie zmienia temat, kiedy chcę zacząć. Głupi. Myślałem, że przed przyjaciółmi nie ma się tajemnic. Myliłem się? A może nawet nie jestem godzien nazwania przyjacielem?
- Nee, nee, Nariko? - podbiegła do nas Hisaki, dziewczyna grająca w naszym przedstawieniu jednego z krasnoludków. Ha, nawet pasowała. Była w klasie jedną z najniższych osób. 
- Coś się stało Hisacchi? - zapytał podnosząc głowę. Chwilę rozmawiali o przedstawieniu, a potem już zaczęła się próba i trzeba było - brzydko mówiąc - zamknąć japy i siedzieć cicho. Przez nierozgarnięcie, humory i tym podobne rzeczy, które prezentowali uczniowie, próba przeciągnęła się o wiele dłużej, niżeli powinna. Kiedy nareszcie skończyliśmy, słońce chyliło się już ku zachodowi. Oczywiście wracałem wraz z blondynem. Szliśmy w ciszy. Nie odzywając się prawie wcale przez większość drogi. No, bo o czym rozmawiać? Ja zacznę swój temat, a on od razu go zmieni i nie pozwoli mi kontynuować. W końcu poczułem, że już dłużej nie wytrzymam. Zostałem w miejscu, nerwowo zaciskając szczękę. Torba upadła na ziemię, a dłonie zawinąłem w drżące pięści. Wszystko się we mnie gotowało. Zaraz wybuchnę niczym wulkan. 
- Irytujące... - syknąłem. - Cholernie irytujące i samolubne! - warknąłem. Różowooki odwrócił się i spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczyma. Jeszcze nie wiesz o co mi chodzi, hę? Kolejne pocky, które miały wylądować w jego ustach zastygły w zawieszonej dłoni. Aż taka z ciebie ameba, czy po postu udajesz, głupcze? 
- Oya, stało się coś, Haruka? - zapytał z pełną buzią.
- Zrobię jak ty i odpowiem, że nic takiego. - uśmiechnąłem się asymetrycznie, prychając przy tym z pogardą.
- Czy to jakaś aluzja, Haru?
- Skończ! - niemalże krzyknąłem, będąc u kresu swojej wytrzymałości. Miałem ochotę go uderzyć i wymalować na jego wesołej mordzie śliwę dwa razy większą od ostatniej. - Nie toleruję czegoś takiego, wiesz? Jesteś dla mnie ważny... Ba! Jak nie najważniejszy na świecie, martwię się o ciebie i nie masz... nie masz prawa ukrywać przede mną swojego bólu. Byłem. Widziałem! - fuknąłem na niego, a głos powoli zaczął mi się łamać. Nie tutaj człowieku, nie rycz. Ten pozostał niewzruszony (no, może poza rumieńcem, który wykwitł na jego twarzy), a jedyne słowa, jakie padły z jego strony brzmiały:
- Proszę, nie krzycz tak. Nie wiem, o co ci chodzi. - mówiąc to odwrócił się na pięcie i poszedł dalej, mój cały "piękny" monolog spłynął po nim jak po kaczce. Cały wysiłek poszedł się kochać. Po chwili jednak się zatrzymał. Opadł na kolana i spuścił głowę. Podniósł dłoń do ust. Jego ramiona zadrżały. Zaczął coś bełkotać pod nosem. Dla mnie jego słowa były  całkowicie niezrozumiałe. Dopiero, gdy trochę się uspokoiłem i podszedłem bliżej, zlepek słów zaczął nabierać sens. Choć nadal wypowiadane były szybko i niedbale. Podobnie jak ja wyrzucał teraz z siebie emocje.
- Masz własne problemy... chorą siostrę, brak matki. Rodzina klepie biedę... Czemu mam obarczać cię swoimi?! Nie jestem aż takim pieprzonym egoistą! - jęknął. Objął się ramionami i skulił.We mnie natomiast coś się poruszyło. Świadomość tego, jakim ja jestem idiotą znów we mnie uderzyła. Jak mogłem go tak zwyzywać ostatnio i być dla niego zimnym, i oschłym. Kto tu jednak jest skończonym dupkiem? Haruś jest! Podniósł się chwiejnie i ocierając łzy poszedł dalej. Nie wiedząc za bardzo, co należy zrobić, przytuliłem Nariko od tyłu, zatrzymując go.
- Czemu to robisz? - zapytał kładąc mokre, zimne dłonie na moich rękach. 
- Pomyślałem, że tak wypada. - burknąłem. - jak się nie podoba, to nie. - wzruszyłem ramionami i chciałem zabrać ręce trzymające go w uścisku, ale ten skutecznie mi w tym przeszkodził. Chwilę potem odwrócił się do mnie przodem i oparł czołem o mój tors, dłonie zaciskając na materiale mojej koszulki.
- Przepraszam. - uśmiechnął się lekko, wtulając we mnie. Pierwszy raz od dawna jego uśmiech nie przyprawił mnie o mdłości. Ja... cieszyłem się widząc go. W sercu poczułem znajome ciepło. Odwzajemniłem uśmiech, gładząc go delikatnie po włosach. Blondyn puścił mnie i odsunął się kawałek.
- Hej... - zacząłem. - to może teraz pizza? Tam sobie wszystko wyjaśnimy? - zaproponowałem. 
- Pizza. - potwierdził ocierając lekko zaczerwienione oczy. Zabrałem swoją torbę i zarzuciłem ją na ramię, po czym poszliśmy w stronę pizzerii.
- Aha. - przypomniało mi się. - i cokolwiek by się nie działo, nie możesz tego dusić. Jak zajdziemy, to wszystko ładnie mi opowiesz. - odparł mi skinieniem głowy. 
- Mogę chwycić cię za rękę? - Przytaknąłem. Blondyn niepewnie wsunął swoją niewiarygodnie drobna dłoń w moją i splótł nasze palce. Na jego poliki wkroczył niewielki rumieniec. Uśmiechnął się pod nosem i resztę drogi nie odzywał. Dla ludzi z zewnątrz pewnie wyglądaliśmy teraz jak para. O dziwo mnie to nie obrzydzało. Było to w pewnym sensie nawet słodkie. Co też się ze mną dzieje? Westchnąłem ciężko. Takie coś nie ma prawa przejść, nie może być "słodkim". Pedałem przecież nie jestem, prawda..? Przed wejściem do pizzerii Nariko stanął naprzeciw mnie i zapytał:
- Jak wyglądam?
- W jakim sensie? - nie wiedziałem zbytnio czy chodzi mu o ubiór, czy twarz, czy... no nie wiem, cokolwiek innego. 
- Jezu, o oczy mi chodzi. - wywrócił nimi z miną mówiącą: "aż taki tępy jesteś?"
- Czerwone. - mruknąłem i weszliśmy do środka. Pozwoliłem chłopakowi wybrać smak i dodatki, sam nawet nie miałem ochoty na jedzenie. Chciałem tylko pogadać. Na niczym innym mi nie zależało.  Kiedy wreszcie skończył dokonywać wyboru nad sosem, wreszcie złożyliśmy zamówienie. Oczywiście nie odbyło się bez kłótni o opłacenie. Ja upierałem się, że zapłacę za całość, ale on kategorycznie odmawiał i nalegał, abyśmy podzielili się kosztami po połowie. Koniec końców wygrałem z nim, wraz ze swoją upartością i zapłaciłem za całość. Naburmuszony skrzyżował ręce na piersiach i odwrócił głowę, wbijając spojrzenie w niewidoczny dla mnie punkt, gdzieś za oknem. O takie coś się będzie obrażał? Matko, to ja dziewczyny nie potrzebuję. Już mam przyjaciela, który posiada kobiecy umysł. Czekając na pizzę żaden z nas nie odezwał się ani słowem. Odwlekaliśmy chwilę rozpoczęcia tego tematu. Wreszcie się przełamałem. 
- Więc... - zacząłem, nadal dość niepewnie. 
- Więc? 
- Nie rżnij znów głupa, kto ci twarz obił? - burknąłem podpierając brodę na dłoni. Drugą oparłem na drewnianym stoliku i wystukiwałem rytm piosenki, która rozbrzmiewała w tle. 
- Ja naprawdę nie chcę o tym rozmawiać. Było, minęło. Proszę, zostawmy to tak. - blondyn odgarnął grzywkę, a na twarzy wykwitł niemiły grymas. Znowu zaczynasz?
- Wyjaśniliśmy sobie już, że nie. - miałem zamiar kontynuować, ale ten otworzył już usta. Jednakże po chwili je zamknął, przygryzając dolną wargę zębami. Odczekałem chwilę, aż przełamał się całkowicie. 
- Tata. 
-...Tata? Jak to tata?! - wstałem gwałtownie. - przecież to...! 
- Po prostu wyprowadziłem go z równowagi, usiądź. - polecił, a jego spojrzenie wyraźnie dawało mi do zrozumienia, że dalsza rozmowa na ten temat nie ma sensu. Powiedział, co chciałem wiedzieć i nie jest zobowiązany do niczego więcej. Opadłem zrezygnowany z powrotem na krzesło. Urocza, blond kelnerka o pięknych, głęboko niebieskich oczach, ubrana w opaskę z króliczymi uszami przyniosła nam nasze zamówienie. 
- Pizza z krewetkami, pyon~. Smacznego, pyon~ - potrząsnęła głową z uśmiechem i machnęła zwiniętymi w "łapki" rękoma, po czym odeszła skocznym krokiem. 
- No, smacznego. - wyszczerzył się Nariko i wziął kawałek ciasta. Po chwili jednak odrzucił je na talerz i zaczął dmuchać na swoje dłonie. W kącikach oczu pojawiły się łzy. - gorące... - jęknął i natychmiast rzucił się na sok pomarańczowy, który ówcześnie zamówił. 
- I ty się dziwisz? Oni to dopiero z pieca wyjęli. - zaśmiałem się z niego.
- Nie patrz na mnie jak na idiotę. - wywrócił oczyma. - Wiesz.... chciałbym kiedyś pójść do baru karaoke. Albo na grupową randkę, to fajne. Dużo osób w naszym wieku spędza tak czas, nie? Może my też powinniśmy? - zaczął się zastanawiać, błądząc palcem po lśniącym blacie. 
- Nie przepadam za czymś takim, ale nie mogę zaprzeczyć, modne jest. - mruknąłem nieszczególnie zainteresowany tym tematem. Znając chłopaka, to teraz będzie się starał wciągnąć mnie w coś takiego. Śpiewać nie umiem, więc karaoke z góry odpada. A o grupowych randkach, to on niech nawet w najśmielszych snach nie marzy. To dziwne, głupie i zawstydzające. Wyrwałem trójkątny kawałek pizzy, za którym pociągnął się roztopiony ser. Odgarnąłem go widelcem, z czym był niemały problem, ponieważ to cholerstwo za nic nie chciało się przerwać. Ugryzłem kawałek, nie była aż tak gorąca. Smak miała dziwny. Krewetki niby dobre, ale całość mi nie pasowała. Zwłaszcza zbyt słony i ostry sos. Gdy jadłem, to chłopak oczywiście prowadził monolog mający mnie przekonać do udania się z nim kiedyś do barku karaoke.
- Ech? Nie smakuje ci? - zapytał nagle, widząc moją skwaszoną minę. - Mogłeś powiedzieć, jak wybierałem... - mruknął niezadowolony. 
- Ale ja i tak chciałem tylko pogadać, pizza to tak przy okazji. - wzruszyłem ramionami. - Ty lepiej żryj więcej, bo wyglądasz jak wieszak. 
- Nie "żryj", tylko "jedz" i... nie wyglądam jak wieszak! - naburmuszył się. - Wracając do karaoke... - oho. Zaczyna się. Znowu będzie mi truł dupę, dopóty nie odpuszczę i nie pójdę z nim. Niestety na jego nieszczęście, ja też jestem uparciuchem. Czasem większym nawet niż on. Tylko, że ten będzie mi robił sceny. Tak, opracował sobie już dawno plan idealny, jakby to mnie do czegoś zmusić. Jak zwykłe jojczenie się nie zda, to będzie odstawiał dramy przy ludziach, a ja się będę musiał wstydzić. 

                                                                           ☜(⌒▽⌒)☞
Na pizzy się nie skończyło. Włóczyliśmy się po mieście do końca dnia. Przeszliśmy naszą stałą trasę ze cztery razy. Tak bez celu chodziliśmy w kółko. Byleby nie siedzieć. Z zaciekawieniem słuchałem tego wszystkiego, co miał mi do powiedzenia. A on posiadał takich rzeczy aż za dużo. Jak już zaczął i się wkręcił, to było źle. Wczuwał się, żywo gestykulował i praktycznie skakał z podniecenia. Późnym już wieczorem odprowadziłem go pod jego dom. Na pożegnanie zamknąłem go w uścisku pełnym czułości. Staliśmy tak chwilkę w bezruchu, a potem on popędził do środka. Z wewnątrz usłyszałem jeszcze wesołe szczekanie Gumi oraz strzępki rozmów. Uśmiechnąłem się delikatnie i wszedłem na teren mojego mieszkania. U Futari siedziała znów Momo. I znów zabrały mi laptopa, bo muszą koniecznie obejrzeć nowy odcinek. A jeśli ja na przykład koniecznie muszę sprawdzić facebook'a? Tym, to się nie przejmiecie, nie?
- Nie zalegaj tu za długo, smarkaczu. - bąknąłem czochrając jej kasztanowe włosy. -Yo, Mocchan - rzuciłem jeszcze do jej przyjaciółki. Jasnowłosa odpowiedziała mi skinieniem głowy. Żeby to jeszcze Futari była tak cicha, jak ona. Panie, tylko tego mi potrzeba do szczęścia.
- Nie jestem smarkaczem, mam te zakichane 14 lat! To tylko 4 lata różnicy, więc się nie mądruj, dupku. - prychnęła odrzucając gęste loki.
- Aj, aj. Tak to się do brata, który cię po konwentach wozi zwracasz? Nigdzie cię już nie zawiozę, nic ci z mojego konta nie zamówię przez internet i nigdy już nie kupię ci rurek z kremem. - na to ostatnie dziewczyna pobladła i zaczęła się tłumaczyć, jąkając przy tym niemało. Wyszczerzyłem się triumfalnie i ruszyłem do kuchni po kubek gorącej herbaty.